piątek, 20 lutego 2015

Rozdział IX + Przepraszam :(

Witajcie. Od razu mowię, że wstyd mi za ten rozdział. Totalne dno. Jeszcze aż tak chyba nie upadłam jak teraz. Jeżeli ktoś chce ponarzekać, że historia jest pokręcona i bez sensu... Cóż. Ma taka być, bo to moja wizja i proszę poczekać trochę z tymi minusami, bo wkrótce wszystko, mam nadzieję, się wyjaśni. Zapraszam do komentowania, albo w tym przypadku do hejtowania. Dedykuję ten rozdział Sandrze, której się ten rozdział jednak spodobał. Zapraszam?... Nevermind 
 ************************************************************************ Obudziwszy się rano zobaczyłem, że Rose tuli się do mnie jak małe dziecko. Głowę ułożyła pod moją brodę i objęła mnie ramieniem. Co jakiś czas z jej ust wyrwało się ciche, rozkoszne mruknięcie. Uśmiechnąłem się w duchu. Ale czy nie zrobię jej krzywdy tym ślubem? Może ona chce być wolna i to tylko zniszczy jej życie? Sam już nie wiem. Poczułem, że moja towarzyszka zaczyna się kręcić. Otworzyła oczy.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry- odrzekłem.
-Coś się stało?
-Nie… Wszystko jest dobrze.
-Michael- podniosła się- Nie jestem ślepa. Co jest?
Westchnąłem.
-Nie chcę zrobić ci krzywdy tym ślubem. Wiem, że wcale nie chcesz mnie poślubić, a ja zachowuję się jak egoista.
Odwróciłem głowę. Rose ujęła po chwili mój podbródek i zwróciła ją w swoją stronę.
-Oszukujesz się sam. Nie zrobisz mi tym krzywdy, rozumiesz?- pogłaskała mnie po policzku. Słabo się uśmiechnąłem. Strasznie się tym zadręczałem. Nie wiem co się stało, ale znów mnie pocałowała, po czym wyszła z łóżka i udała się do łazienki. Oporządziła się i zeszliśmy na śniadanie.
-Wiesz co?
-Hm?- mruknąłem pytająco z buzią pełną płatków.
-Sądzę, że powinniśmy powiedzieć Janet o… o nas. No wiesz…
Przełknąłem porcję swojego śniadania i odrzekłem:
-Może i masz rację… Zadzwonię do niej później. W sumie im wcześniej, tym lepiej.
-Mamie też powiesz?
-Nie wiem. A mam?
-A uważasz, ze jest osobą godną tej informacji?-  jak to poważnie zabrzmiało.
-Sądzę, że tak.
-Więc już wiesz. Pójdę do pokoju i wybierzemy się na spacer. Zgoda?
-Jasne. Zaraz do ciebie przyjdę.
Wstała i zmierzyła do apartamentu. Patrzyłem na jej kobiecości. Jak rusza… Chwila. Mike, ogarnij się! Przecież nie jesteście naprawdę razem. Ale te pocałunki… Sam nie wiem co to znaczyło. W drodze do pokoju wybrałem numer Janet.
-Cześć braciszku. Jak tam w Hiszpanii z narzeczoną?- byłem pewien, że w tej chwili się uśmiecha.
-Janet, nie teraz. Muszę ci coś powiedzieć.
-Słucham cię.
Wziąłem głęboki oddech.
-Ja i Rose nie jesteśmy razem. Ona tylko udaje moją narzeczoną…
Cisza.
-Janet? Halo?
-Przepraszam. Możesz powtórzyć?
-Ja i Rose tylko udajemy, bo nie chciałem wyjść na głupka, jak nas zobaczyłaś.
I w ten sposób dostałem od Janet cały wykład na temat mojego dziecinnego zachowania. Kiedy dotarłem do pokoju, Rose zobaczyła moją smutną minę i się do mnie przytuliła.
-Nawrzucała ci?
Kiwnąłem głową.
-To nie twoja wina. Nie przejmuj się. Może spacer ci pomoże. Chodź- pociągnęła mnie za rękę.
Szliśmy po polnych drogach, niedaleko hotelu.
-Podoba ci się tu?- zapytałem.
-Bardzo. Jest tak ciepło i słonecznie. Ale mam do ciebie pytanie.
-Jakie?
-Dlaczego nikt cię nie rozpoznał, mimo tego, że nie masz przebrania?
-W Hiszpanii aż tak za mną nie szaleją. U nich dużo gwiazd chodzi jak gdyby nigdy nic, więc są przyzwyczajeni.
-Nareszcie trochę spokoju, co?- zaśmiała się.
-Żebyś wiedziała.
Po spacerze zabrałem Rose na obiad, potem wieczorem na kolację i w końcu usiedliśmy w pokoju na łóżku, grając w makao.
-Ej, nie oszukuj!
-Nie oszukuję. Dobierasz pięć kart.
-Znowu?
-Niestety.
-Ty coś kręcisz!- kłóciła się ze mną.
-Ja? Skądże.
Nagle rzuciła się na mnie i zaczęła łaskotać. Po kilku minutach leżała na mnie, głęboko oddychając, tak jak ja.
-Dobra, wygrałaś.
Uśmiechnęła się i zeszła ze mnie.
-Pójdę już spać do siebie. Dobranoc Michael- dała mi buziaka w policzek i wyszła. Ja w tym czasie wziąłem prysznic. Kiedy w pokoju zapinałem koszulę od piżamy, usłyszałem jak otwierają się drzwi. Było ciemno, więc mało widziałem, ale dostrzegłem sylwetkę. Jej sylwetkę. Podeszła do mnie, dotknęła opuszkami palców mojej szyi, po czym mnie pocałowała. Złapałem ją w pasie i uniosłem, a ona wsunęła mi dłoń we włosy.
-Michael?
-Tak?
Chwila ciszy.
-Kocham cię- szepnęła.
-Ja ciebie też- odpowiedziałem. Nasze usta znów się połączyły. Opadliśmy oboje na łóżko. Rose oczywiście na mnie. Poczułem w tej ciemności, jak swoimi ciepłymi dłońmi rozpina moją koszulę. Szczęśliwszy być nie mogłem…

Rose:
Poczułam, że muszę mu to wyznać. Tak, pokochałam go. Już nie mogłam tego ukrywać, bo dobijało mnie to od środka. A ta noc… Ah, to chyba najlepsza, jaką przeżyłam. Michael był taki delikatny i troskliwy. Otworzyłam rano oczy. Leżałam z głową na jego piersi, która unosiła się lekko i opadała. Jego loczki leżały mu na oczach i czole. Odgarnęłam je lekko. Mruknął cichutko, co było słodziutkie, ale musiałam go obudzić na śniadanie. Pocałowałam go lekko. Nic. Więc tym razem wpiłam się w jego usta, a po chwili poczułam dotyk na biodrze. Już nie spał.
-Dzień dobry- powiedziałam cichutko.
-Dobry- przeciągnął się i przycisnął mnie do siebie- A nawet świetny- pocałował mnie.
-Chciałam ci zwrócić uwagę, że zaraz śniadanie.
-E tam. Wolę ciebie- dobrał się do mojej szyi.
-To wieczorem. Teraz musisz coś zjeść ty moja chudzino- szczypnęłam go lekko w brzuch.
-Wcale nie jestem taki chudy.
-Musimy cię trochę odżywić i kropka.
Zaśmiał się.
-Mike- powiedziałam poważnie. Spojrzał mi w oczy- Powoli zaczyna widać ci żebra. Musimy coś z tym zrobić. Martwię się.
Pogłaskał mnie po policzku.
-Nie musisz się martwić. Jestem dorosły i wiem co robię- widział, że nie byłam zbyt szczęśliwa- I proszę mi się tu nie smucić. Uśmiechnij się.
Wymusiłam uśmiech. Strasznie się o niego martwiłam. Był chudy. Za chudy. Co prawda miał wyrzeźbione mięśnie od tańca, ale co z tego, jeżeli widać mu kości? Wyszłam z łóżka i poszłam się ubierać. Byłam niepocieszona. Nie myślał w żadnym stopniu o swoim zdrowiu, co doprowadzało mnie do białej gorączki. Stałam przed lustrem i zapinałam koszulkę, gdy poczułam dłonie na biodrach.
-Jesteś zła?- zapytał już ubrany Mike.
-Nie. Tylko nie chcę, żebyś się tak zaniedbywał. Jesteś strasznie wychudzony.
-Obiecuję, że coś z tym zrobię okej?- odwrócił mnie do siebie.
-Obiecujesz?
-Tak. Jak ciebie kocham, obiecuję, że dotrzymam słowa.
-To już się nie wykręcisz- pocałowałam go. Nagle do naszego pokoju wbiegła Janet.
-JAK TO NIE JESTEŚCIE RAZEM?! MOŻESZ MI WYTŁUMACZYĆ, O, cześć Rose, O CO W TYM CHODZI?! JAK MOGŁEŚ MNIE TAK OKŁAMAĆ?! I CO Z TYM ŚLUBEM?! MAM WSZYSTKO ODWOŁAĆ, SKORO JUŻ WIADOMO?!
-Janet, kochana siostrzyczko, uspokój się.
-JAK MAM SIĘ USPOKOIĆ?!
-Ja i Rose jesteśmy oficjalnie parą.
-Znów mnie wkręcasz.
-Nie. Wcale nie. Zobacz.
Michael złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Pocałowaliśmy się na jej oczach.
-A co ze ślubem?- zapytała jego siostra.
-Właśnie. Rose, dasz mi na chwile ten pierścionek?
Zdjęłam go z palca i oddałam mu. Klęknął na jedno kolano.
-Rose, kocham cię i chcę wiedzieć. Czy wyjdziesz za mnie? Teraz tak naprawdę.
Zaśmiałam się.
-Tak Mike. Wyjdę!
Założył mi go ponownie na palec i okręcił w kółko.
-Czyli wszystko aktualne?- dopytywała Janet.
-Tak. Wszystko… Ej, chwila. Skoro ty tu jesteś, to z kim zostawiłaś Barney’a i Ellie?
-Z Tito.
-Słucham?!
-Żartuję nerwusie. Z twoją kucharką. Panią Christie. Strasznie jesteś nerwowy.
-Wcale nie- zaprzeczył.
-Wcale tak- zgodziłam się z Janet.
-Jestem nerwowy, tylko z twojego powodu- mruknął i ścisnął mnie w pasie. Pocałowałam go.
-Ekhem! Ja tu jestem.

Zaśmialiśmy się. W końcu byłam szczęśliwa, bo Michael był przy mnie. 

środa, 18 lutego 2015

Rozdział VIII

Następny rozdział, jak widzicie dodałam szybko. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Komentujcie :) Enjoy! :)
*********************************************************************************
Następnego dnia byliśmy już w samolocie. Rose nie mogła usiedzieć na miejscu, bo była tak podekscytowana.
-Za ile będziemy? Za ile będziemy?- powtarzała w kółko.
-Za dziesięć minut- odrzekłem.
Jak powiedziałem, tak było. Od razu pojechaliśmy zameldować się w hotelu. Na szczęście większość osób mówiła tam po angielsku.
-Dzień dobry. Miałem zarezerwowany dwuosobowy apartament na nazwisko Jackson.
-Już patrzę… A racja. Pokój numer 111. Na samej górze- recepcjonistka podała mi klucz.
-Dziękuję. Do widzenia. Chodź Rose.
Wziąłem nasze walizki i skierowałem się do windy. Pewnie myślicie co stało się z Barney’em i Ellie? Zostali pod opieką Janet.
-O, dzisiaj jest jakaś impreza. Pójdziemy?- zapytała mnie moja towarzyszka, przeglądając program hotelowy.
-Czy ja wiem… Nie sądzę, że to dobry pomysł…
-Oj proszę- zrobiła słodkie oczka.
Zastanowiłem się chwilę.
-Dobrze, ale nie na długo.
Podskoczyła z radości, cmoknęła mnie w policzek i wybiegła z windy. Dotarabaniłem się do pokoju i rzuciłem torby pod ścianę, oddając głębokie westchnienie. Mieliśmy dwa oddzielne pokoje w apartamencie. W obydwu były dwuosobowe łóżka.
-O której jest ta impreza?
-O osiemnastej. Musimy się powoli rozpakować i iść.
Pokładaliśmy więc wszystkie rzeczy do szafek i usiedliśmy na chwilę. Nadeszła  szósta wieczorem. Zeszliśmy na dół do baru. Leciała tam skoczna muzyka. Usiedliśmy przy barze i zamówiliśmy sobie małe drinki. Po chwili do Rose podszedł jakiś umięśniony i opalony Hiszpan.
-Witaj piękna. Masz może ochotę zatańczyć?- nie zwrócił na mnie w ogóle uwagi.
-Z miłą chęcią- poszła.
Zacząłem się w środku gotować. Po dwóch tańcach, w których byli bardzo blisko siebie, rozpiąłem lekko koszulę na piersi i podszedłem do nich.
-Teraz moja kolej- rzuciłem mu poważne spojrzenie, po którym ustąpił.
Złapałem Rose w pasie i mocno przycisnąłem do siebie. Nasze ciała intensywnie się o siebie ocierały, przez co zrobiło nam się jeszcze goręcej. Obracałem ją jak szalony. Tańczyliśmy ile sił, aż piosenka się skończyła. Spojrzeliśmy sobie wzajemnie w oczy. Rose położyła dłonie na moich rozpalonych policzkach i wtuliła się we mnie ze zmęczenia. Czułem jej ciepły oddech na szyi, co skutkowało mocniejszymi odczuciami na moim ciele.
-Chodźmy może się napić- zaproponowałem.
-Daj mi chwilę. Nie mam siły.
Bez chwili zastanowienia, wziąłem ją na ręce i posadziłem na krześle barowym. Znów podszedł do nas ten Hiszpan.
-Idziesz znów zatańczyć mała?- zapytał Rose.
-Nie Cosma. Już nie mogę.
-Oj no chodź. Będzie fajnie.
-Nie chcę.
-Oj no weź. Co jest z tobą.
-Chyba wyraźnie dała ci do zrozumienia, że nie ma ochoty?- warknąłem.
-A ty co? Jej adwokat?
-Oficjalnie narzeczony.
-A może jej się znudziłeś? Może woli mnie?
-Jeżeli stąd zaraz nie odejdziesz, to oberwiesz i to tak porządnie, że przez następny tydzień będziesz zbierał zęby z podłogi.
-U, jak groźnie. A ty idziesz ze mną.
Złapał Rose za nadgarstek. Moja reakcja była natychmiastowa. Wyrwałem ją z jego uścisku i zaczęliśmy się szarpać. Kiedy nas rozdzielili miałem rozciętą wargę i podbite oko.
-Michael! Co ci strzeliło do głowy?- zapytała zła.
Spojrzałem tylko na mojego przeciwnika i żwawym krokiem ruszyłem do pokoju. Wszedłem do niego, z hukiem zamykając za sobą drzwi, i oparłem się rękoma o parapet. Po chwili usłyszałem kroki. Nie odwróciłem się. Stałem nieruchomo.
-Michael…
Zignorowałem to. Podeszła więc do mnie, ale dalej na nią nie patrzyłem.
-Mike. Co się tam stało?
-Zapytaj sobie Cosmy- warknąłem i usiadłem przy stoliku. Rose podążyła za mną i zajęła miejsce naprzeciwko, po czym złapała moje dłonie.
-Jesteś o niego zazdrosny?
Prychnąłem.
-Nie masz powodu. Nie lubię mężczyzn tego typu. Wolę kogoś opiekuńczego i kochanego- pogłaskała mnie po policzku. Słabo się uśmiechnąłem- To może zajmiemy się tym?- wskazała na moje rany- Zaraz wracam.
Poszła po wodę utlenioną i waciki. Kiedy wróciła, zaczęła wycierać mi krew z wargi.
-Mój mały wojownik- zaśmiała się- Boli?- dotknęła lekko mojego oka.
-Auć.
-Przepraszam. Bardzo boli?
-Nie aż tak.
Milczała przez chwilę, aż odrzekła:
-Dziękuję, że mi wtedy pomogłeś.
-Nie ma za co. Muszę dbać o moją narzeczoną.
Zaśmiała się lekko.
-Nie boisz się tego życia ze mną jako żona?
-Szczerze? Jakoś nie. A mam?
-W żadnym wypadku. Będę o ciebie dbał jak należy- złapałem jej dłoń i ucałowałem, patrząc głęboko w oczy.
Nagle posmutniała.
-Hej. Wszystko gra?
-Już kiedyś tak słyszałam…
-Od niego?
Kiwnęła głową.
-Ja tak nigdy nie zrobię- wziąłem jej dłoń i przyłożyłem do swojego serca- Obiecuję.
Przesunęła ją na mój policzek i mnie po nim pogłaskała. Potem zbliżyła twarz do mojej i… pocałowała mnie. Przyciągnąłem ją sobie na kolana i objąłem w pasie. Serce biło mi jak szalone, jakby zaraz miało wybuchnąć. W końcu odsunęła się lekko, a ja przejechałem kciukiem po jej dolnej wardze. Onieśmieliła się i powiedziała:
-Pójdę po jakiś okład na to twoje oko.
I wyszła. Chłodziłem je sobie do wieczora. W końcu postanowiłem wziąć prysznic i położyć się do łóżka. Ubrałem piżamę i zająłem miejsce w łóżku. Po chwili poczułem jakiś ciężar. Rose położyła się obok i wzięła moją rękę, i położyła ją sobie w talii.
-Dobranoc Michael- szepnęła.
-Dobranoc Rose...

poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział VII

Oto nowa notka. Tak jak obiecałam, pojawiła się w tym tygodniu :3 Bez zanudzania. Miłej lektury i Enjoy! :D
*********************************************************************************
Delikatnie wyjąłem rękę z jej uścisku i poszedłem do siebie. Założyłem swoją czarną piżamę z tygrysem na koszulce i wślizgnąłem się pod kołdrę. W środku nocy obudził mnie krzyk, dobiegający z jej pokoju, który zmroził mi krew w żyłach. Założyłem czarny, puchaty szlafrok i pobiegłem tam, jak najszybciej mogłem, z zamiarem sprawdzenia powodu tego hałasu. Z hukiem otworzyłem drzwi. Dziewczyna siedziała na łóżku i twarzą ukrytą w dłoniach.
-Rose. Co się stało?
-Miałam koszmar- wysapała.
Usiadłem na skraju łóżka i, uśmiechnąwszy się delikatnie, złapałem jej dłoń.
-Spokojnie. Jestem przy tobie. Nie masz się czego bać.
-Śnił mi się… Jason…
-On ci coś zrobił, prawda?- zapytałem, dotykając jej policzka.
Nagle z jej oczu strumieniami pociekły łzy. Przytuliłem ją do siebie.
-Ciiii. No już. Nie płacz, proszę. Ze mną jesteś bezpieczna.
-Michael?
-Tak?
-Jason… On… On… Mnie…- nie mogła nic z siebie wydusić. Domyśliłem się o co chodzi.
-Bydlak.
Byłem zszokowany jej wyznaniem. Jak on mógł coś takiego zrobić? I to jej? Musiał być gnojkiem. Rose jest piękna i kochana, i kiedy ze mną przebywa, to mogę być sobą. Coraz częściej myślę co robi. Gdy jestem na zakupach, myślę co kupiła, gdy się ubieram, myślę w co się dziś ubrała. Chyba się zakochałem. Ale my przecież tylko udajemy narzeczonych. Nie mogę jej powiedzieć, bo uzna mnie za wariata, ale nie wiem, ile będę w stanie wytrzymać ukrywając to. I czy będę mógł się powstrzymywać przy niej. Delikatnie pogłaskałem ją po głowie i mocniej zamknąłem w swoim uścisku. Kiedy się trochę uspokoiła, wstałem powoli.
-Mike…
-Słucham cię.
-Zostaniesz ze mną?
Uśmiechnąłem się lekko i wślizgnąłem obok niej. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, opatuliła mnie kołdrą i położyła głowę na mojej piersi, w ręce ściskając skrawek mojej koszulki.
-Dobranoc- szepnęła.
-Dobranoc- ucałowałem jej czoło.
Zamknąłem powieki i zasnąłem. Obudziłem się jeszcze raz. Tym razem ja miałam koszmar. Śniło mi się, że ktoś torturował Rose, a ja… nie mogłem nic z tym zrobić. Wyszedłem z łóżka i oparłem się o umywalkę w łazience, wcześniej przemywszy sobie twarz. Po chwili poczułem dłoń na ramieniu.
-Michael. Wszystko dobrze?
Wziąłem dwa głębokie wdechy.
-Tak… Chyba tak… Miałem tylko zły sen.
-Dzisiaj nie tylko ty- uśmiechnęła się do mnie lekko-Chodź.
Złapała moją dłoń i zaprowadziła do łóżka. Bez podtekstów oczywiście. Położyliśmy się twarzami do siebie i patrzyliśmy wzajemnie w oczy. Nagle poczułem, jak zaczyna delikatnie głaskać mnie po policzku.
-Chcesz porozmawiać o tym śnie?
Musiałem coś wymyślić. Nie chciałem jej mówić prawdy, bo by się przestraszyła.
-Śniło mi się dzieciństwo. Jak bił mnie mój ojciec.
Przez parę minut opowiadałem jej tę zmyśloną historię, po czym przysunęła się i cmoknęła mnie lekko w czoło. Momentalnie zrobiło mi się gorąco od tego małego gestu.
-Ktoś tu się zarumienił- uśmiechnęła się.
Jeszcze bardziej spaliłem buraka. Rose nachyliła się nade mną i, drapiąc mnie lekko z boku po szyi, szepnęła do ucha:
-Słodko wyglądasz, jak jesteś taki zawstydzony.
Poczułem, jak kropelka potu spływa mi leniwie po czole. Kobieto, nie rób tak, bo oszaleję! Na szczęście po chwili wtuliła się we mnie i, drapiąc mnie lekko po brzuszku, co uwielbiam, zasnęła. Zakochałem się. Nie ma innej opcji. Hmmm. Może zabiorę ją na wycieczkę? Tak! Zaszyjemy się w jakimś hotelu.  Pozwiedzamy, przeżyjemy coś. Tylko gdzie tu wyjechać? Hiszpania? Tak, Hiszpania będzie w sam raz. Po tych planach, zasnąłem i spałem tak do rana. Obudziłem się około ósmej. Rose nie tuliła się do mnie, więc wszedłem po cichu z pokoju i poszedłem zarezerwować bilety lotnicze i miejsca w hotelu.  Po chwili usłyszałem kroki.
-Dzień dobry- rzuciła wesoło.
-Dobry.
-Co robisz?
-Rezerwuję bilety lotnicze do Hiszpanii.
-Kiedy jedziesz?
-My jedziemy. Taka mała wycieczka- uśmiechnąłem się.
-Żartujesz?
-Nie. Cieszysz się?
-Bardzo.
-Leć się pakować.
I pobiegła. Ja w tym czasie zrobiłem śniadanie, które składało się z kawy, grzanek i jajecznicy.
-Nie mogę uwierzyć, że pojedziemy do kraju egzotycznych tańców, owoców i przystojnych mężczyzn.
-Nie wszyscy Hiszpanie są przystojni- mruknąłem.
-Ale większa ilość tak. Kiedy wylot?
-Jutro rano. Spakowana?
-Oczywiście Sir!

Zaśmiałem się. Po śniadaniu poszedłem spakować swoje rzeczy. Kiedyś trzeba się wyszaleć, prawda?

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział VI + Pożegnanie

Chcę ogłosić, że prawdopodobnie będzie to ostatni rozdział. I ostatnia rzecz jaką piszę. Zastanawiam się nad zakończeniem pisania raz na zawsze. Doszłam do wniosku, że nie umiem napisać nawet rozbudowanego zdania. Przepraszam Was. A oto notka, bo w sumie po to tu jesteście (jeżeli w ogóle), żeby ją przeczytać, a nie słuchać mojego gadania. Miłej lektury...
*********************************************************************************

Rano obudził mnie głos.
-Rose. Rose wstawaj.
Otworzyłam leniwie oczy.
-Mike?
-Wybacz, że budzę.
-Jest dziewiąta.
-No właśnie, a o dziesiątej przyjdzie moja mama i dwie siostry.
-Słucham?!- zerwałam się- I mówisz mi o tym teraz?
-Wybacz. Same do mnie przed chwilą zadzwoniły.
Zerwałam się pędem z łóżka i zaczęłam szukać ubrania. Potem pobiegłam do łazienki i ledwo co zeszłam na dół, to już usłyszeliśmy dzwonek. Oczywiście Ellie wspięła mi się na ramię. Bardzo to lubiła. Znałam z tej trójki kobiet, tylko Janet.
-Mamo, to jest Rose. Rose, to moja mama.
-Miło mi Panią poznać- uścisnęłam lekko jej dłoń.
-Mi ciebie również. Janet miała rację. Jesteś śliczna.
Zarumieniłam się i zerknęłam ukradkiem na Janet. Ona tylko puściła mi oczko.
-A to moja siostra La Toya.
Z nią również się przywitałam. Potem usiedliśmy w salonie na kanapie.
-Powiedz Rose, masz jakieś hobby?
Ups, to po mnie. Nie chciałam Mikowi mówić, że gram na pianinie, bo zaraz kazałby mi coś zaprezentować.
-Em… Ja… Gram na instrumencie…
Michael spojrzał na mnie zdziwiony.
-Naprawdę? A na jakim?- dopytywała jego mama.
-Pianinie.
-Nic nie mówiłaś- odrzekł.
-Oho, widzę, że już wychodzą na jaw jakieś narzeczeńskie tajemnice- wtrąciła Janet- Ale chyba buziaczek załatwi sprawę, co Mike?
-Wiesz co, to chyba nie jest odpowiednia chwila…
-Oj, no coś ty! Siostry się wstydzisz?- zaśmiała się La Toya.
Nagle zaczął dzwonić telefon mamy Mika. Wyszła na chwilę. Teraz będzie dopiero. Dwie siostry. Super.
-Jeden buziak- Janet zrobiła słodkie oczy.
Michael spojrzał na mnie. Ja nic nie odpowiedziałam, tylko delikatnie go pocałowałam. Trwało to… nie wiem, może z pół minuty. Ale było niesamowicie. Po południu zostaliśmy sami. Miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale niestety…
-Czemu nie mówiłaś, że grasz na pianinie?
-Nie pytałeś.
-Zagraj mi coś.
-Nie Mike. Nie mam ochoty…
-Proszę- spojrzał na mnie oczami szczeniaczka i padł na kolana.
Westchnęłam.
-Jedna piosenka- podkreśliłam.
Zmierzyłam powoli do pokoju muzycznego. Nagle poczułam, że moje nogi odrywają się od ziemi.
-Co ty robisz?!- zaśmiałam się.
-Niosę cię.
-Postaw mnie wariacie!
Postawił mnie dopiero, kiedy znaleźliśmy się na miejscu. Usiadłam przed pianinem. Wyczułam klawisze i spojrzałam na Mika. Uśmiechnął się i kiwnął głową. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam grać. Michael przez cały czas mi się przypatrywał. W połowie piosenki, którą przy okazji śpiewałam, także się dołączył. To była wyjątkowa piosenka. Śpiewałam ją po śmierci mamy. Pod koniec się rozkleiłam.
-Rose?
Szlochałam dalej.
-Co się stało?
Nic nie odpowiedziałam, więc wziął mnie na ręce i zaniósł do salonu. Usiadł na kanapie i posadził mnie sobie na kolanach, twarzą do niego.
-Spójrz na mnie- rozkazał.
Podniosłam wzrok. Tak bardzo tęskniłam za nią.
-Opowiesz mi o co chodzi?
Kiwnęłam głową i trochę się uspokoiłam.
-Tą piosenkę śpiewałam w chwili śmierci mamy razem z nią. Leżała w szpitalu i razem nuciłyśmy. Potem umarła…
Siedziałam tak na jego kolanach i ze spuszczoną głową bawiłam się guzikiem jego koszuli. Czułam, jak podtrzymuje mnie w pasie, żebym z nich nie spadła. Po chwili ułożyłam głowę na jego piersi i wsłuchiwałam się w bicie jego serca…

Michael:
Widziałem, że Rose coś gryzło. Człowiek nie zaczyna nagle płakać bez powodu. Kiedy dowiedziałem się o co chodziło…  Boże, to straszne. Nie mogłem pozwolić, żeby się dalej smuciła. Wtuliła się we mnie. Wziąłem ją potem na ręce i zaniosłem do łóżka. Zasnęła przytulona do mnie. Pocałowałem ją w czoło i chciałem wyjść, jednak uniemożliwiła mi to łapiąc mnie za rękę przez sen.

-Słodkich snów królewno.
Dostrzegłem jeszcze lekki uśmiech na jej twarzy, po czym mruknęła coś pod nosem i westchnęła, pogrążona w głębokim śnie... 

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział V

Hej. Przepraszam, że tak krótko, ale jestem chora i starałam się chociaż trochę dla Was napisać. Wiem, że nie wyszło mi to za dobrze, ale chciałam to już opublikować, żebyście nie musieli długo czekać. Zapraszam do komentowania. Enjoy :)
*********************************************************************************
Następnego ranka, kiedy przechodziłam obok jego sypialni, usłyszałam kaszel. Zajrzałam cicho. Leżał w łóżku cały zaziębiony. Podeszłam do niego, usiadłam na brzegu łóżka i przyłożyłam rękę do jego czoła.
-Masz gorączkę.
-A za dwa dni spotkanie…
-Nigdzie nie pójdziesz.
-Miałem dzisiaj umówione spotkanie w schronisku.
-Chcesz adoptować psa?
-Tak. Myślałem nad tym i dzisiaj miałem to zrobić. Mogę chociaż iść tam?
Zastanowiłam się chwilę.
-Dobrze, ale ja dobieram ci ciepłe ubranie.
-Niech ci będzie mamo- uśmiechnął się.
Podeszłam do niego, cmoknęłam lekko w głowę i odrzekłam:
-Grzeczny synek.
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam mu sweter, ciepłą koszulkę i szalik. Zeszłam na dół i postawiłam na wycieraczce ciepłe buty, dla niego. Ubrał się w końcu.
-Gotowy?
-Gotowy.
Otworzył drzwi i wyszliśmy. Po piętnastu minutach byliśmy na miejscu.
-Dzień dobry.
-O, Pan Jackson. Witam. Pan w sprawie Barney’a?
-Tak, owszem.
W czasie, kiedy Michael rozmawiał z jakąś kobietą, ja podeszłam do jeszcze jednej klatki. Siedział tam mały kotek z zielonymi oczkami i futerkiem w kolorze niebiesko-błękitnym…

Michael:
Kiedy rozmawiałem z pracownicą schroniska, dostrzegłem, że Rose przypatruje się małemu kotkowi. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł.
-Widzi pani tę dziewczynę? Przyjechała ze mną.
-O tak. Widzę, że się zaprzyjaźniła z Ellie. Ta kotka jest u nas od niedawna, tak jak Barney.
-No właśnie. A czy ta kicia też szuka może domu?- uśmiechnąłem się, a ona mi zawtórowała.
-Ależ oczywiście Panie Jackson. Przyniosę tylko papiery.
-Aha, i niech to będzie nasza tajemnica, dobrze?
-Nie ma problemu.
Poszła szybko po dokumenty. Na obu się podpisałem.
-Rose, jedziemy?- zapytałem.
Pożegnała się z kotkiem i poszła do auta, niczego nie podejrzewając. Ja wyszedłem z Barney’em na smyczy i Ellie pod płaszczem. Odjechaliśmy kawałek i zatrzymałem się na poboczu.
-Co ty robisz?- zapytała.
-Coś mi chyba się zawinęło pod płaszczem. Możesz mi pomóc?
Spojrzała na mnie niepewnie i zaczęła mi go „poprawiać”. Nagle zrobiła wielkie oczy i wyciągnęła kotka spod mojego okrycia wierzchniego. Uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem jej minę.
-Mike… Ale jak…?
-Widziałem, że się polubiłyście, więc adoptowałem też ją. Teraz jest twoja.
Kicia patrząc na Rose zaczęła mruczeć. Dziewczyna przysunęła się do mnie i pocałowała w policzek.
-Dziękuję Michael. Dziękuję ci z całego serca.
-Nie dziękuj. Nie masz za co- uśmiechnąłem się i pojechaliśmy do mojego domu. Kiedy tylko wypuściłem Barney’a z auta, zaczął ganiać po podwórku. Po chwili wbiegł do domu i położył się koło kominka. Rose cały czas trzymała Ellie na rękach.
-Puść ją na ziemię. Niech trochę pobiega- zaproponowałem.
Położyła ją delikatnie na podłogę. Mała podbiegła do psa i zaczęła pomiaukiwać. Barney spojrzał na nią i zaczął trącać ją nosem. Położyli się obok siebie i zasnęli. Ja w tym czasie wysłałem Toma do sklepu po niezbędne rzeczy dla nowych domowników. Rose do mnie podeszła i rzuciła się w moje ramiona.
-Jesteś niesamowity Mike. Nie wiem, jak ci się odwdzięczyć za to maleństwo. Spojrzałem jej w oczy.
-Po prostu o mnie nigdy nie zapomnij- pogłaskałem ją po policzku. Zaczynałem czuć do niej coś więcej, niż przyjaźń. A może to choroba? Sam nie wiem. Ale jej oczy były piękne. Zatapiałem się w nich bez pamięci. Mógłbym posunąć się o krok za daleko, gdyby nie mój nowy przyjaciel. Zaczął skamleć.
-Co piesku?- zapytałem.
-Chyba jest głodny.
-Tom zaraz przywiezie ci jedzenie.
-Ellie też chyba burczy w brzuszku.
-Niedługo oboje dostaną swoją porcję.
Po dwudziestu minutach Tom przywiózł zwierzakom jedzenie i inne akcesoria. Od razu rzucili się do misek. Byłem zadowolony, że dałem im nowy dom i kochających właścicieli. Zasługiwali na to.

Rose:

Nie mogłam uwierzyć, że Mike to dla mnie zrobił. Wieczorem położyłam się do łóżka i zasnęłam razem z Ellie. Przez całą noc leżała obok mnie na poduszce. Ciekawe jak Michael śpi z Barney’em. Wyobraziłam sobie, jak na twarzy leży mu takie Berneński Pies Pasterski. Uśmiechnęłam się w duchu i pogrążyłam w dalszym śnie…

czwartek, 5 lutego 2015

Przedstawienie postaci

Proszono mnie, abym zamieściła jakieś zdjęcia, żeby Wam ułatwić wyobrażenie sobie bohaterów. 

Rose Parker (l.25)

Michael Jackson (l.28)

Jason Shane (l.26) 

Janet Jackson (l.20)

Ellie (kotka Rose; niedługo się pojawi)

Barney (pies Michaela; niedługo się pojawi)

No, to by było na tyle. Pasują Wam postacie? Dajcie znać w komentarzach ;) 




środa, 4 lutego 2015

Rozdział IV

Posiedzieliśmy do wieczora i rozmawialiśmy sobie spokojnie. Potem Michael zaprowadził mnie do oddzielnego pokoju. Dał jakąś swoją koszulkę i ręcznik, po czym poszłam pod prysznic. Zasnęłam bardzo szybko. Minęły dwa tygodnie. Pewnego ranka wstałam i poszłam obudzić Mika. Wspominał mi, że musi wstać wcześnie, bo ma jakąś konferencję. Zapukałam.
-Proszę.
Weszłam akurat, kiedy zakładał koszulę. Zarumieniłam się.
-Myślałam, że jeszcze śpisz i chciałam cię obudzić…- spuściłam głowę zawstydzona.
-Dziękuję, że pamiętałaś. Zaraz zejdę.
Kiwnęłam głową i zeszłam do kuchni zrobić sobie kawę. Akurat skończyłam ją parzyć, kiedy zszedł. Ubrany był w czarną kurtkę ze sprzączkami i spodnie do kompletu. Nie wspominając o butach.
-Idziesz tak na konferencję?- zdziwiłam się.
-Tak. Podoba ci się?
-Ten strój jest genialny. To ten z teledysku?
-A owszem. Miło, że zauważyłaś.
-Kawy?
-Ja sobie zrobię, a ty idź się ubierz.
-Ubierz?
-No tak. Przecież nie zostawię cię tutaj. Musisz iść ze mną.
-Mike, no nie wiem.
-Oj proszę- zrobił oczy szczeniaczka.
-Ja kiedyś przez ciebie zginę, wiesz?- zaśmiałam się i pobiegłam na górę. Ubrałam obcisłe jeansy, granatową marynarkę i czarne, zamszowe buty na koturnach. Umalowałam się i zeszłam. Kiedy Michael mnie zobaczył, zaniemówił.
-Wow- wydusił z siebie.
Zarumieniłam się i spuściłam głowę. (Znów). Podszedł do mnie i ujął mój podbródek. Zmusił mnie, żebym na niego spojrzała.
-Wyglądasz pięknie.
Uśmiechnęłam się. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. Nagle zadzwonił telefon Michaela.
-Halo?
-…
-Tak, już idziemy.
-Kto to był?
-To Will. Mój szofer. Musimy jechać.
Szybko zapakowaliśmy się do limuzyny i ruszyliśmy z piskiem opon. Dotarliśmy tam na ostatnią chwilę. Usiedliśmy przy długim stole, który znajdował się na podeście. Weszli paparazzi i kamerzyści. Zaczęły się pytania. Pytali głównie o płytę Michaela, jego postępy i czy nie denerwują go plotki na jego temat. W końcu padło:
-Jesteście razem?
Zastygliśmy. Nie mogliśmy powiedzieć, że nie, bo Janet siedziała obok. (Tak, ona też tam była).
-Tak, są razem i to tylko kwestia czasu, aż wezmą ślub i się „rozmnożą”- zaśmiała się siostra Mika.
Spojrzeliśmy na siebie.
-To prawda?- zapytał inny dziennikarz.
-Tak…- powiedział Michael.
Nagle zaczęli rzucać pytaniami na prawo i lewo, a błysk fleszy zaczął nas oślepiać.
-Spokój!- krzyknął ochroniarz.
Cała sala się nagle uspokoiła.
-Może Pan kontynuować, Panie Jackson.
-Dziękuję Tom.
Padło jeszcze kilka pytań i odpowiedzi i pojechaliśmy do domu. Przez resztę dnia nie odezwaliśmy się słowem. Pod wieczór siedziałam na kanapie z kolanami pod brodą i wpatrywałam się w leniwie płonące drewno w kominku.
-Tu jesteś- usłyszałam.
Usiadł obok mnie i założył mi kosmyk włosów za ucho.
-Wszystko dobrze?- zmartwił się.
-Boję się…
-Boisz? Czego?
-Że zepsuję ci reputację w mediach.
Przysunął się do mnie i objął ramieniem.
-Nie ma takiej możliwości. Już i tak nie jestem taki czysty, jakbym chciał. Ty mi możesz ją tylko poprawić.

Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam. Oparłam głowę o jego ramię i siedzieliśmy razem w ciszy…

Rozdział III

Obudziłam się w środku nocy. Rozejrzałam się i nagle coś obok mnie się poruszyło. To był Mike. Spał słodko. Nie zamierzałam go budzić. Poprawiłam tylko jego loczki i sama zasnęłam. Rano, kiedy on dalej spał, ubrałam jego szlafrok i zeszłam na dół. Zaczęłam robić mu śniadanie. Po jakimś czasie usłyszałam kroki.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry.
-Co tam robisz?
-Śniadanie.
-Mmmmm. Na pewno będzie pyszne.
-Miejmy nadzieję. Nie mam aż takich zdolności kucharskich.
-Przekonamy się.
Podałam nam grzanki z serem i inne przysmaki i zasiedliśmy do stołu. Kiedy Michael wziął pierwszy gryz, zakrzyknął:
-Wow! To jest genialne! Od dzisiaj u mnie mieszkasz. Będziesz mi robić śniadania, obiady, kolacje, desery, no i oczywiście będziesz mi też pomagała przy tekstach.
-Nie zapędził się Pan, Panie Jackson?
-Ani trochę.
Zaśmiałam się.
-Mówię serio.
Spojrzałam na niego wielkimi oczami.
-Miesiąc. Zostań u mnie jeden miesiąc. Proszę. Dopóki nie nagram całej płyty.
Zaczęłam się zastanawiać. Wstał z krzesła, ukląkł przede mną, złapał moje dłonie i szepnął:
-Proszę. Błagam.
Westchnęłam.
-No dobrze.
Zaczął skakać po całej jadalni.
-Hura!
-Michael, spokojnie.
Złapał mnie w ramiona i zaczął okręcać w kółko. W końcu zatrzymał się i spojrzał mi głęboko w oczy. Czas się na chwilę zatrzymał. Dotknęłam jego policzka. Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Postawił mnie na ziemi i poszedł. Oboje się wcześniej zarumieniliśmy.
-Janet? Co ty tu robisz?
-Ładnie witasz siostrę.
-Cześć, miło cię widzieć.
-Wymuszone to było.
-Marudzisz.
Siedziałam w dalszym ciągu w kuchni i czekałam na to, co się stanie.
-Masz coś do ukrycia, że tak się dziwnie zachowujesz?
-Eeeeee…
Nagle do pomieszczenia weszła jakaś kobieta. Stanęła jak wryta. Po chwili obok mnie pojawił się Mike.
-Janet, to jest Rose. Rose, to Janet. Moja młodsza siostra.
Podeszła do mnie i zaczęła się przypatrywać. Obeszła mnie i stanęła przede mną. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
-Nareszcie sobie znalazłeś jakąś porządną dziewczynę. Nie to co ta Brook. Nigdy jej nie lubiłam.
-Janet, ale my…
-Oj już się nie tłumacz. Wybaczę ci to, że nic mi nie powiedziałeś.
Jej telefon nagle zaczął dzwonić.
-O, wybaczcie na chwilę.
Wyszła do salonu.
-Rose, wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale poudawaj moją dziewczynę ok? Janet będzie mi potem zawracać tym głowę cały czas, jak jej powiem, że nie jesteśmy razem. Proszę cię.
-No nie wiem Mike…
-Błagam na kolanach.
Ukląkł. Nagle Janet wróciła.
-O Matko! Trafiłam na oświadczyny! No dalej Michael. Nie przeszkadzaj sobie.
Totalnie nas zatkało. No ale co mieliśmy zrobić?
-Rose? Ekhem…- zerknął na Janet, która pokiwała głową- Czy… czy ty… wyjdziesz za mnie?
Spojrzałam na niego. Przepraszał mnie wzrokiem.
-Wyjdę- odrzekłam nieśmiało.
Wstał. Spojrzał na swoją siostrę.
-Pierścionek- szepnęła mu.
-Yyyyy… Tak, jasne. Dajcie mi chwilę.

Pobiegł do salonu. Po ułamku sekundy wrócił do nas. Wziął moją dłoń w swoją. Była ciepła i miła. Oboje byliśmy bardzo zakłopotani. 
-A teraz pocałunek- podpowiedziała nam.
Obróciliśmy się do siebie przodem. Michael pogłaskał mój policzek i lekko się nachylił. Nasze usta się złączyły. Całował bardzo delikatnie i namiętnie. Aż kolana miękły. Usłyszeliśmy ciche: Ooooooo! Po wszystkim spojrzeliśmy na siebie. Janet posiedziała u nas jeszcze chwilę i pojechała do domu. Obiecała, że nic nikomu nie powie o „nas”.
-Rose, bardzo cię przepraszam za tę całą sytuację. Nie sądziłem, że tak to się potoczy. Jest mi strasznie wstyd.
-Nic się nie stało. To nie twoja wina. Jeżeli ci zależy, to mogę poudawać trochę twoją narzeczoną- posłałam mu kuksańca w bok i puściłam oczko.
-Naprawdę? Mogłabyś?
-Jasne. W sumie co mam do stracenia?
Przytulił mnie.
-Dziękuję. 

Rozdział II

-Dziękuję za miły dzień- uśmiechnęłam się.
-To ja dziękuję. Posłuchaj… A może dałabyś się namówić jutro na poranną kawę? Musisz mi pomóc z dalszym ciągiem tekstu.
-Ale to kosztuje- uśmiechnęłam się chytrze. (Oczywiście żartowałam).
-Dwadzieścia tysięcy wystarczy?
-Co? Nie ja…
-Trzydzieści tysięcy.
-Michael…
-Ostro grasz. No dobra. Czterdzieści.
Położyłam mu palec na ustach.
-Ja nie chcę pieniędzy.
-Ale mówiłaś…
-To był sarkazm.
-Aaaaaaaa- chyba załapał.
-Brawo mistrzu.
-A co do tego jutra, to…?
Umówiliśmy się na dziewiątą w kawiarni. Dał mi jeszcze swój numer telefonu i
położyłam się spać. Zanim zasnęłam dostałam SMSa:



„Dobranoc i dziękuję za dzisiaj.

                                      Michael 
J „


Uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Rano, kiedy wstałam, była już ósma.
Szybko się wyszykowałam i ruszyłam na spotkanie z nim. Czekał już tam i przeglądał kartki. Podeszłam do niego od tyłu i zasłoniłam mu oczy.
-Zgadnij kto to.
-Hm. Może moja nieoceniona korektorka tekstów?
-Strzał w dyszkę.
Kiedy usiadłam, wyciągnął w moją stronę jakąś kopertę.
-Co to?
-Sama zobacz.
Otworzyłam ją nieśmiało. W środku znajdowała się niezliczona ilość pieniędzy.
-Co to jest?
-Dwadzieścia tysięcy.
Zamknęłam ją i oddałam mu.
-Nie przyjmę tego.
-Niby dlaczego?
-Bo nie. Pomagam ci z dobrego serca i własnej chęci, a nie dla kasy.
-Mam potem wyrzuty sumienia. Proszę, weź je.
-Nie. Nie zgadzam się.
Zrobił minę pieska.
-Na mnie to nie działa.
W końcu się poddał.
-No niech ci będzie. A jaką kawę Pani sobie życzy?
-Espresso poproszę.
-Już się robi.
Kiedy Mike poszedł mi po picie, zaczęłam przeglądać jego teksty. Były bardzo dobre, ba! Nawet świetne wręcz. Nie rozumiałam, dlaczego potrzebował mojej pomocy.
-I jak?
-Posłuchaj. One są genialne. Nie potrzebują żadnej korekty.
-Nie mów tak. Są straszne. Nie do rytmu, nierówno i tekst taki jakiś niespójny.
Wywróciłam oczami i zaczęłam czytać wszystko kawałek po kawałku. Czasami nawet poprosiłam Michaela, żeby mi coś zanucił. Po trzeciej kawie, połowa była skończona. Zaczął padać deszcz, a my siedzieliśmy na dworze. Szybko zebraliśmy kartki i pobiegliśmy do auta Michaela. Miałam zamiar tam tylko posiedzieć.
-Jesteś cała mokra. Jedziemy do mnie. Dam ci coś do przebrania.
Zaskoczył mnie. Ale nie miałam ochoty się z nim kłócić. Weszliśmy do jego domu i zaprowadził mnie do łazienki. Dał ręcznik i swoją koszulę. Spojrzałam na niego wymownie.
-Nic innego nie mam.
Podeszłam i pocałowałam go lekko w policzek.
-Dziękuję- szepnęłam.
-Nie ma za co- uśmiechnął się- Poczekam na dole.
Zostawił mnie samą. Łazienka była wielka. Wanna miała hydromasaż i spokojnie pomieściłaby ze cztery osoby. Szybko się przebrałam i poszłam do gospodarza domu. Miał na sobie dresy, podkoszulek i czarny szlafrok. Usiadłam obok.
-Lepiej?- zapytał.
-Tak. O wiele.
-Cieszę się.

Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Obudziłam się w środku nocy. Rozejrzałam się i nagle coś obok mnie się poruszyło. To był Mike. Spał słodko. Nie zamierzałam go budzić. Poprawiłam tylko jego loczki i sama zasnęłam…

Rozdział I

Witajcie. Przeniosłam Przypadkowe Notki z tamtego bloga na ten. Będę tu kontynuowała te historię z PN. :) Mam nadzieję, że Wam się spodoba :) Zapraszam do komentowania :) 

************************************************************************Błądziłam po parku szukając wyciszenia. Było lato, więc słońce prażyło okropnie. Stanęłam nad jeziorkiem i ścisnęłam w dłoni bransoletkę, która przywoływała tyle wspomnień. W większości tych złych... Mój chłopak Jason dał mi ją w prezencie, ale potem się zmienił... I to bardzo... Zostawiłam go i wyjechałam z rodzicami do innego miasta. Wrzuciłam ją do jeziorka, wyprawiając taflę wody w ruch. Delikatnie zamigotała i ucichła. Usiadłam na trawie, wpatrując się w drugi brzeg. Nagle usłyszałam:
-Pięknie, nieprawdaż?
Odwróciłam się i ujrzałam cholernie przystojnego mężczyznę z długimi, kręconymi, czarnymi jak noc włosami. 
-Owszem- odrzekłam. 
-Mogę się dosiąść?
-Oczywiście. 
Usiadł obok. 
-Co pan tu robi?
Zaczął się rozglądać. 
-Pan? Tu nikogo nie ma. 
Zaśmiałam się. Wyciągnął dłoń. 
-Michael. 
-Rose. 
-No to teraz jesteśmy na "ty". Wszyscy "panowie" sobie poszli- mrugnął do mnie. 
-To w takim razie co tu robisz?
-A wiesz... Czasami muszę odpocząć, przemyśleć parę spraw... Jak to w życiu. 
-Doskonale cię rozumiem. 
-Naprawdę? A ciebie co tu sprowadza?
-Zawód miłosny. Myślałam że nam się uda... Ale on się zmienił. 
-Na gorsze, mam rozumieć? 
-Niestety tak... A ty masz jakiś powód?
-Czy powód? Nie. Tak bym tego nie nazwał. Przyszedłem pomyśleć nad nowa piosenka. 
-Piszesz coś? 
-Owszem. Jestem nawet piosenkarzem. 
-Naprawdę? 
-Tak. Mam chwilowa zaporę. Nie mogę nic wymyślić. 
-Masz przy sobie tekst?
Wyjął parę kartek z torby i dał mi do ręki. 
-Zaśpiewasz mi to? 
Zawahał się przez chwile, po czym zaczął. 

I'm gonna make a change
For once in my life...

Kiedy skończył, obudziłam się. 
-I jak? 
-Świetnie. Tylko... Tu spróbuj troszkę wyżej, a tutaj dodałabym chór. 
Podrapał się po brodzie. Zanucił kawałek. 
-Masz racje- odrzekł- Dziękuje. 
Uśmiechnęliśmy się do siebie. 
-Może masz ochotę na kawę lub herbatę?- zapytał mnie. 
-A wiesz... Z miła chęcią. 
Pomógł mi wstać i skierowaliśmy się do kafejki. 
-Wow. Liczna rodzina- odrzekłam, kiedy wyliczył mi całe swoje rodzeństwo. 
-I to jak. Zawsze było sporo zabawy ale i kłótni. 
-Domyślam się. 
-A ty masz rodzeństwo? 
-Nie. Jestem sama jedna. 
-Oczko w głowie rodziców?
-Dokładnie. 
-Nie chciałabyś mieć siostry lub brata? 
Wzruszyłam ramionami. 
-Teraz to bez znaczenia. I tak nie będzie w moim wieku wiec z komunikacja będzie problem. Może dawniej... A ty lubisz dzieci? 
-Uwielbiam. Takie małe szkraby- rozmarzył się- chciałbym kiedyś mieć taką małą gromadkę. Dzieci to piękna sprawa. Wdają się w któreś z rodziców, potem mają swoje pasje, zainteresowania, zaczyna się szkoła, pomoc w nauce, potem liceum, matura, studia... Wspaniała rzecz. 
-A w końcu dbają o ciebie, kiedy jesteś stary- dodałam. 
-Widzę, że łapiesz o co mi chodzi- uśmiechnął się- A ty chcesz mieć kiedyś dzieci? 
-Chyba tak. Jeżeli znajdzie się ktoś wyjątkowy... 
-Na pewno znajdzie- dotknął mojej dłoni. 
Posłałam mu uśmiech. 
-Mam nadzieję. Pewnie twoja dziewczyna jest z dumna, że ma takiego chłopaka. 
-Nie mam dziewczyny. 
-Żartujesz. 
-Nie. Nie mam szczęścia w tych sprawach. 
-Nie wierzę, że taki przystojniak jak ty, nie ma dziewczyny- powiedziałam, zanim ugryzłam się w język. 
-Niestety. Nie spotkałem jeszcze takiej, która odwzajemniła by moje uczucia. Za to ja nie mogę zrozumieć, jak chłopak mógł zostawić kogoś tak wyjątkowego. 
-Najwyraźniej mógł. 
-Musiał być ślepy. 
-Może to ja byłam ślepa, że myślałam, że nam się uda.
Spuściłam głowę. Ujął mój podbródek i spojrzał w oczy. 
-Nie mów tak. Byłaś zakochana. Tego nic nie usprawiedliwia. Albo to czujesz, albo nie. 
Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam. 
-Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało, ale powinnam już iść. Muszę jeszcze się uszykować do szkoły.
-Odprowadzę cię.
Michael i ja poszliśmy pod dom. Stanęłam przed drzwiami…