*********************************************************************************
Kiedy wbijałam igłę, lekko zasyczał. Pobrałam krew i już
miałam mu założyć plasterek.
-Z misiami czy zwykły?- uśmiechnęłam się.
-Z misiami.
Przykleiłam mu go.
-Za chwilę będą wyniki.
-Tak szybko?
-Tak. Mamy nowy sprzęt.
Poczekaliśmy pół godziny na świstek z wynikami krwi.
-Oj oj oj.
-Coś nie tak?
-Kiepskie wyniki. Radziłabym, abyś został u nas trochę.
Szpital nie jest taki zły.
-Domyślam się. I wcale się nie boję.
Zaprowadziłam Michaela do sali, gdzie miał leżeć kilka dni.
Podłączyłam do kroplówki, którą zalecił lekarz i usiadłam na chwilę obok.
-Nie boli cię miejsce z wenflonem?- zapytałam.
-Nie. Na razie nie. Ale nie lubię, jak się go wbija.
-Pocieszę cię, że zmienia się go co kilka dni, a ty może nie
będziesz musiał mieć wymiany. Zależy jak długo u nas posiedzisz.
Posłał mi uśmiech. Świdrował mnie tymi swoimi brązowymi
oczami, a jego czarne loczki opadały mu lekko na czoło.
-Mogę wiedzieć co cię zainspirowało do bycia lekarzem i
ratownikiem?
-Chyba to, że większość lekarzy w moim rodzinnym mieście nie umiała pomóc
mojej mamie, kiedy umierała- lekko się uśmiechnęłam na wspomnienie o niej.
Poczułam lekki uścisk na dłoni.
-Przykro mi.
Westchnęłam.
-Od tamtego czasu chciałam być jednym z najlepszych
chirurgów. Chyba się udało.
-Jesteś też chirurgiem?
-Zgadza się. No dobrze, to ja będę lecieć już do domu. Będę
miała jutro nocną zmianę, więc się zobaczymy i będę cię pilnować, żebyś nie
miał koszmarów.
Posłał mi czarujący uśmiech.
-Dobrze, pani doktor.
-Dobranoc Michael.
-Dobranoc Alex.
Pojechałam do domu. Powitał mnie mój husky Bolt. Poszłam od
razu pod prysznic i położyłam się spać. Śniła mi się pewna osoba. Pewnie wiecie
o kim mówię. Tak, o Michaelu. To przez te jego oczy. Czysta czekolada, jak w
kubku, kiedy siedzisz w górach w zimę. Boże, co ja gadam. Wstałam rano, zjadłam
coś, poszłam do mojej przyjaciółki, zjadłam obiad i wieczorem zaczęłam szykować
się do pracy. Kiedy tylko weszłam, zajrzała do mnie pielęgniarka.
-Pani doktor, jest jakaś pani u pana Jacksona. Chyba trochę
się kłócą.
-Jak to? W jego stanie to nie wskazane.
Szybko tam pobiegłam. Stała tam Madonna we własnej osobie.
-Przepraszam, a co tu się dzieje?!- zdziwiłam się.
-Nic. Tylko sobie rozmawiamy o naszym przyszłym dziecku-
odrzekła.
-Jakim dziecku?! Przychodzisz tu i masz czelność wmawiać mi,
że to moje dzieło!
-A nie?! Nie pamiętasz tej nocy w Las Vegas?!
-Nie, bo żadnej tam nie było!
Podeszłam do Michaela i położyłam mu dłoń na ramieniu.
-Spokojnie. Nie możesz się denerwować. A pani niech opuści
salę- zwróciłam się do niej.
-Ani mi się śni! Wiesz kim ja jestem?
Odwróciłam się do niej z chytrym uśmieszkiem.
-Wpatrzoną w siebie gwiazdeczką, która puszcza się na
okrągło i nawet nie wie z kim jest w ciąży? Tyle to wiem.
Nie mogła wydusić z siebie słowa. Gotowała się w środku i
była cała czerwona. Chyba pierwszy raz ktoś jej tak dogadał.
-A teraz proszę wyjść, bo pan Jackson potrzebuje spokoju, a
nie rozhisteryzowanych bab, które zawracają mu głowę- pogłaskałam go po
włosach, a on się uśmiechnął.
Madonna obróciła się napięcie i wyszła, tupiąc przy okazji
swoimi obcasikami.
-Boże, co za ludzie żyją w dzisiejszych czasach- westchnęłam.
-Masakra.
-A jak się dzisiaj czujesz?- zapytałam go.
-Dobrze. Chyba lepiej niż wczoraj.
-To świetnie.
Wieczorem siedziałam z Mikiem i graliśmy w karty na jego
łóżku. Wygrywałam już trzecią partię.
-Chyba podobasz się Madonnie, skoro bierze cię na dziecko.
-Ona robi tak z każdym. To denerwujące.
-Domyślam się. A ty coś do niej czujesz?
-Nie. Kompletnie nic. Byliśmy na paru kolacjach, ale nie
zaiskrzyło. Przynajmniej z mojej strony.
-Doskonale cię rozumiem.
Uśmiechnął się, lecz nagle jego wzrok powędrował na moje
przedramię, które pokrywały liczne blizny. Delikatnie je złapał i się im
przyjrzał.
-Śmierć mamy?
Pokiwałam głową ze smutkiem na twarzy, a on wziął moją dłoń
w swoje ręce i lekko ją głaskał.
-Wszystko się jakoś ułoży. Zobaczysz.
Posłałam mu lekki uśmieszek. Zaczęłam się do niego przywiązywać...
-Miejmy nadzieję…